George Clooney może zagrać nawet pizzę pepperoni czy wieszak i też będzie sexy. Ten typ tak ma. A kiedy jeszcze zakłada mundur amerykańskiego żołnierza, zastępy kobiet mają ochotę iść na wojnę, porzuciwszy swoje dziatki, mężów, przydomowe ogródki i teściowe.
W filmie „Złoto pustyni” gwiazdor działa na zasadzie, znanej nie tylko z amerykańskiego kina, że nie jest ważne, co mówi, byleby był. I Clooney jest, całą gębą. Ma na sobie mundur, totalnie szelmowski wyraz twarzy i to spojrzenie, które magnetyzuje wszystkie normalne babki, a facetów doprowadza do szału, bo tak spojrzeć nie umieją na nic, nawet na panią na rozkładówce „Playboya”, niestety. Kiedy więc pomyślimy, że do tej roli startowali m.in. Nicolas Cage ze swoim spojrzeniem skatowanego spaniela i Mel Gibson z, delikatnie mówiąc, starganą osobowością, to możemy się tylko cieszyć.
To był wstęp o Clooneyu. Teraz będzie o filmie, szczerze. To kino wojenne, niezbyt wysokich lotów, ale czas poświęcony na jego oglądanie nie jest stracony. Akcja dzieje się w Iraku w 1991 r., na spalonej słońcem pustyni. Amerykańscy żołnierze siedzą w obozie i się nudzą. Kiedy więc przychodzi wiadomość, że wojna się skończyła, cieszą się, że wreszcie coś zacznie się dziać, czyli pojadą do domu. Wcześniej jednak czterech z nich, w tym Clooney (filmowy Archie Gates), staje się posiadaczami mapy, która pokazuje miejsce ukrycia kuwejckiego złota skradzionego przez armię iracką. Sprawa jest dla wojaków prosta jak konstrukcja cepa: niedobry Saddam ukradł to złoto szejkom. Oni i tak są bogaci, tyle to oni wydają dziennie na waciki i suknie dla swoich żon z haremu, więc nawet nie zauważą ubytku na koncie. Zwracać tego nie trzeba, a szkoda, żeby marnowało się na pustyni… Trzeba tylko je znaleźć i podzielić między siebie. Jednak zanim dzielni i sprytni wojacy pojadą do domu bogatsi o parę złotych sztabek, pojawia się w ich obozie pewna wścibska reporterka, żądna newsa, czyli zdeterminowana. Owa reporterka jest ilustracją stwierdzenia o tym, że gdzie Bóg nie może, tam babę pośle…
Panowie, nie bacząc na nikogo, wsiadają do wozu bojowego, wyruszają o świcie i postanawiają wrócić przed lunchem bogatsi o parę dolarów i z wizją życia w luksusie. Jednak nie wszystko złoto, co się świeci. I czasami trafiają się po drodze tak zwane nieprzewidziane wypadki, które wpływają na bieg wydarzeń. Więcej nie powiem.
Mamy tu wszystko. Przede wszystkim wojnę pokazaną bez lukru. Są strzały, pościgi, jest dużo złota w sztabach i widoków jak z koszmarnego snu złotnika. Są bezradni Irakijczycy, którzy potrzebują pomocy amerykańskiej armii. Jest pustynia, wojsko, dobrzy i źli żołnierze, są też dylematy moralne i obowiązkowa patriotyczna gadka. Bo to amerykański film wojenny, a taki film bez wzniosłych słów o ojczyźnie, prezydencie, Bogu i sprawiedliwości obejść się nie może. I nie ma co się krzywić.
Chłopcy, czyli Clooney i reszta, m.in. Mark Wahlberg, zagrali przyzwoicie, nie mają powodu do wstydu. To film akcji, ogląda się go świetnie. A że w głowie zostaje po jego obejrzeniu niewiele, to inna rzecz. Jeśli ktoś chce przeżyć katharsis, oglądając film, niech poogląda Bergmana. Tu mamy czystą wojenną zabawę. Z lekką nutą patriotyzmu.
TV - http://yoy.tv/
Facebook - https://www.facebook.com/yoytv
Google+ - https://plus.google.com/+YoyTv
Youtube - http://www.youtube.com/c/YoyTv
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz