poniedziałek, 31 października 2016

Recenzja Uprowadzona 2 (Taken 2) - yoy.tv

Jeśli oczekiwaliśmy pocztówkowych, słonecznych widoczków z największego miasta Turcji… zawiedziemy się. To mroczny Stambuł jakiego nie znamy…


Pierwsza część "Uprowadzonej" zebrała bardzo dobre recenzje zarówno krytyków, jak i widzów, a wpływy były wysokie. Idąc tym tropem, zdecydowano o realizacji dwójki. W jej przypadku recenzje są już tylko dobre, choć może trzeba by powiedzieć, że aż dobre – nieczęsty to wszak przypadek wśród sequeli… W każdym razie jest już nieco gorzej (jeśli chodzi o poziom, wpływy były bowiem jeszcze większe) i chyba najlepiej na dwóch odsłonach sagę zakończyć.


Bohaterem filmu jest agent Bryan Mills, który nie tak dawno odbił córkę z rąk albańskich handlarzy żywym towarem. Przy okazji większość zbirów wyprawił na tamten świat, a pech chciał, że pośród nich znalazł się syn mafiosa Murada. Murad oczywiście poprzysięga pomścić syna, a okazja nadarza się dosyć szybko – oto Mills z żoną i córką przyjeżdżają na wakacje do Stambułu. Tym razem to właśnie dzielny agent z żoną zostają uprowadzeni, ale córka okazuje się równie dzielna jak ojciec i za jej sprawą tatuś uwalnia się z rąk bandytów. Los porywaczy nie jest od tego momentu do pozazdroszczenia…


Film składa się praktycznie z dwóch części, różniących się i klimatem, i poziomem. W pierwszej (porwanie i współpraca ojca z córką) mamy do czynienia z inteligentnym thrillerem, w którym jest napięcie i są zaskakujące rozwiązania. Druga (rozprawa z porywaczami) to schematyczny akcyjniak z jedynym sprawiedliwym i świetnie wyszkolonym, masakrującym kolejnych przeciwników. Widać, że w scenariuszu maczał palce będący ostatnio w rozchwianej formie Luc Besson. Po połączeniu wychodzi porządne kino akcji, ale już nie tak fascynujące jak poprzednia część (w jedynce jednak tematyka handlu kobietami była silną stroną opowieści i zdecydowanie ją pogłębiała). Tym niemniej jeśli ktoś lubi mocne męskie kino, będzie zadowolony.

TV - http://yoy.tv/
Facebook - https://www.facebook.com/yoytv
Google+ - https://plus.google.com/+YoyTv
Youtube - http://www.youtube.com/c/YoyTv

sobota, 29 października 2016

Recenzja Drogówka - yoy.tv

Historia rozgrywająca się w środowisku policjantów, którzy razem pracują, przyjaźnią się i prowadzą wspólne interesy. Gdy jeden z nich ginie, sierżant Ryszard Król zostaje oskarżony o morderstwo.


Akcja rozgrywa się w tytułowej stołecznej drogówce (czyli patrolu policji drogowej) w ciągu siedmiu dni. Siódemka bohaterów to nie są anioły: ich praca pozwala na dorabianie łapówkami, bezkarne picie alkoholu i inne ekscesy. To ich łączy, podobnie jak uwielbienie dla szybkich samochodów i wspólne imprezy. Ale to wszystko się kończy, kiedy jeden z nich zostaje zamordowany, a drugi, sierżant Sebastian Król (Bartłomiej Topa), o to morderstwo oskarżony. Teraz musi sam znaleźć zabójcę.


Kto widział i polubił wcześniejsze filmy Wojciecha Smarzowskiego nie będzie zawiedziony - "Drogówka" doskonale się z nimi zgrywa (poza "Różą") tworząc wraz z "Weselem" i "Domem złym" swoistą trylogię poświęconą "naszej władzy doczesnej". Film jest dobrze skonstruowany i wyreżyserowany, równie dobrze zagrany.

TV - http://yoy.tv/
Facebook - https://www.facebook.com/yoytv
Google+ - https://plus.google.com/+YoyTv
Youtube - http://www.youtube.com/c/YoyTv

czwartek, 27 października 2016

Recenzja Władcy ognia (Reign of Fire) - yoy.tv

Dwunastoletni Quinn, penetrując odkryte przez robotników wejście do tunelu niechcący budzi do życia uśpionego smoka. Zabójczy potwór i jego pobratymcy przyczyniają się do niemal całkowitej zagłady ludzkości. Kilkanaście lat później Quinn przewodzi grupie czekających na wymarcie smoków, kryjących się w lochach niedobitków. Pewnego dnia do ich kryjówki przybywa grupa innych ocalałych. Amerykanie pod wodzą Van Zana chcą stoczyć z bestiami bezpośrednią walkę.


„Władcy ognia”, według zamysłów scenarzysty, miały łączyć wątki apokaliptyczne z baśniowymi, ale w nieco stunningowanej formule. Sprawcami zagłady nie są bowiem jacyś przybysze z kosmosu, lecz stare jak świat smoki, które już w swojej wyobraźni dawno oswoiliśmy. Smoki okazują się jednak chodzącym, a raczej latającym złem, które chce opanować Ziemię dla siebie. Koncept to bardzo widowiskowy i wcale nam nie przeszkadza, że w fantazji scenarzysty trudno dostrzec choćby cień prawdopodobieństwa.


Cała para w tym filmie poszła faktycznie w efekty wizualne i nie dziwota, bo bohaterowie są szczególnie wdzięczni. Latające, ziejące ogniem i palące wszystko na swej drodze smoki są wykreowane bardzo efektownie, a do zapierających dech w piersiach należy scena ataku potwora na kryjówkę ludzi Quinna. Wrażenie robi scenografia apokaliptycznego świata oraz podniebne ujęcia akcji komandosów Van Zana. Tak więc wrażeń czysto wzrokowych nie brak, choć widz zanurzy się raczej w pewnej komiksowości, a nie przerazi się czystą grozą.


Trochę szkoda, że inwencji twórczej nie starczyło do nakreślenia znacznie ciekawszej intrygi, niż zaproponowano. Oprócz wątku walki grupy ludzi o przetrwanie gatunku, głównym jej elementem jest starcie dwóch macho, Quinna i Van Zana, którzy mają inne zdanie na temat ostatecznej kwestii smoczej i usiłują je przeforsować siłą. Christian Bale (Quinn) i Matthew McConaughey (Van Zan) zostali obsadzeni wbrew ich imagowi, co zakończyło się połowicznym sukcesem, a z aktorskiego pojedynku zwycięsko wyszedł Christian Bale, którzy stworzył bardziej wiarygodną psychicznie postać niż oscylujący wokół groteski McConaughey, przerysowywujący mocno swego bohatera. Jest i smocza femme fatale w postaci Izabelli Scorupco kreującej rolę dowódca helikoptera, nota bene dająca popis niesamowitej sprawności fizycznej.

TV - http://yoy.tv/
Facebook - https://www.facebook.com/yoytv
Google+ - https://plus.google.com/+YoyTv
Youtube - http://www.youtube.com/c/YoyTv

wtorek, 25 października 2016

Recenzja Podziemny krąg (Fight Club) - yoy.tv

Jack jest młodym biznesmenem. Praca i samotnie spędzane wieczory wypełniają jego życie. Pewnego dnia podczas podróży samolotem poznaje tajemniczego Tylera i postanawia założyć wraz z nim tajny klub.


Adaptacja debiutanckiej książki anarchizującego pisarza Chucka Palahniuka, która zrobiła furorę dopiero po sfilmowaniu (a tak naprawdę po ukazaniu się filmu na DVD - niezbadane są ścieżki popularności).


"Podziemny krąg" to opowieść o Jacku (Edward Norton), wypalonym i znużonym swoim życiem trzydziestokilkuletnim japiszonie, który zaczyna się zastanawiać, co ma zrobić dalej. Na razie, w ramach walki z nudą, chodzi na spotkania różnych grup terapeutycznych. Tam poznaje Marlę (Helena Bonham Carter), atrakcyjną dziewczynę, dla której to również doskonałe źródło rozrywki. A niedługo później - Tylera (Brad Pitt). Facet jest zupełnym przeciwieństwem Jacka i wyraźnie mu imponuje: żyje z dnia na dzień, robi co chce, mieszka gdzie chce, ma proste i jasne zasady, a wszelkie konflikty rozwiązuje za pomocą bójki na pięści. Szybko się zaprzyjaźniają, choć w tym tandemie to Tyler gra pierwsze skrzypce. Wkrótce też zakładają "Podziemny krąg" - klub dla znajomych, w którym się spotykają, by walcząc, rozładować frustracje. Krąg rośnie coraz bardziej, zmieniając się wkrótce w anarchistyczno-militarną organizację, która zaczyna zagrażać bezpieczeństwu państwa.


"Podziemny krąg" robi wrażenie. Jest świetnie zrealizowany (David Fincher reżyserował też znakomity, mroczny film "Siedem"), równie dobrze sfilmowany (to zasługa Jeffa Cronenwetha, późniejszego autora zdjęć m.in. do "K 19") i doskonale zagrany. Blady, uwikłany, pokręcony i pełen wątpliwości Edward Norton stanowi idealne dopełnienie silnego, pewnego siebie, przekonanego o własnych racjach Brada Pitta. Jednak ten film ma też dość zasadniczą wadę: jest przewidywalny i szybko można się zorientować dokąd zmierza.

TV - http://yoy.tv/
Facebook - https://www.facebook.com/yoytv
Google+ - https://plus.google.com/+YoyTv
Youtube - http://www.youtube.com/c/YoyTv

niedziela, 23 października 2016

Recenzja Hobbit: Niezwykła podróż (The Hobbit: An Unexpected Journey) - yoy.tv

Film jest ekranizacją powieści J.R.R. Tolkiena „Hobbit: Tam i z powrotem”, powieści baśniowej, o lżejszym klimacie niż późniejszy i o wiele dojrzalszy trzyczęściowy „Władca Pierścieni”. Dodajmy jeszcze, że książka do opasłych nie należy – liczba stron, w zależności od wydania, waha się pomiędzy 200 a 300, tymczasem Peter Jackson zdecydował się na nakręcenie na jej podstawie aż trzech blisko trzygodzinnych epickich filmów! I to chyba budziło najwięcej kontrowersji: na upartego można by upchnąć wszystko w jednym filmie, dwa – a tyle początkowo zamierzano zrealizować – byłyby już jak najbardziej wystarczające. Trudno nie odnieść wrażenia, że rozciąganie materiału ponad miarę miało posłużyć tylko i wyłącznie zapełnieniu kasy, zaś z dramaturgicznego punktu widzenia obraz na tym traci… Co nie znaczy jednak, że „Hobbit…” jest złym filmem.


Głównym bohaterem jest zamożny Bilbo Baggins, hobbit ceniący smaczne jadło (stąd pękająca w szwach spiżarnia i takież spodnie) i święty spokój. Pewnego dnia w jego domu pojawia się czarodziej Gandalf, a zaraz potem trzynastu krasnoludów pod wodzą Thorina Dębowej Tarczy (którzy to, ku utrapieniu gospodarza, może wzrostu są i nikczemnego, ale żołądki mają bez dna…). Gandalf wspiera wyprawę Thorina i jego kompanów wyruszających, by z rąk smoka Smauga odbić dawną przebogatą siedzibę krasnoludów. Czarodziej proponuje Bilbo dołączenie do wyprawy, ten odmawia. Rano wyrusza jednak tropem kompanii Thorina i razem z nimi rusza ku przygodzie. A tej nie zabraknie – na drodze staną olbrzymie trolle, gobliny, a także… Gollum.


O ile „Władca Pierścieni” to uniwersalna opowieść o walce dobra ze złem, o mącących zdrowy rozsądek pokusach posiadania władzy, to „Hobbit…” jest przede wszystkim baśnią, malowniczą opowieścią o elfach, krasnoludach, czarodziejach, trollach i mitycznych stworach. I jako taką trzeba ją odbierać, niekoniecznie doszukując się we wszystkim drugiego dna (bo czasem go tutaj zwyczajnie nie ma). Peter Jackson potrafi opowiadać i oszałamiać widza, co potwierdził i w swym najnowszym dziele: film ogląda się z dużą przyjemnością. To przygoda przez duże „P”, bezpretensjonalna, czasem zabawna, czasem straszna. Technicznie dopracowana do perfekcji. Ze względu na niebywałe rozciągnięcie opowiadanej historii zdarzają się jednak niekiedy dłużyzny (które niektórzy potraktują jako sielankowe obrazki ilustrujące życie w Śródziemiu), mnożą się mniej ciekawe wątki poboczne, a rozmach ogólnie jest mimo wszystko mniejszy niż we „Władcy Pierścieni”. Inny jest też przede wszystkim ciężar gatunkowy obydwu dzieł. Jeśli jednak ktoś pokochał bohaterów z „Władcy Pierścieni”, pokocha i awanturników z kompanii Thorina.

TV - http://yoy.tv/
Facebook - https://www.facebook.com/yoytv
Google+ - https://plus.google.com/+YoyTv
Youtube - http://www.youtube.com/c/YoyTv

środa, 19 października 2016

Recenzja Creed: Narodziny legendy (Creed) - yoy.tv

Pamiętacie Apollo Credda (Carl Weathers), najtrudniejszego przeciwnika Rocky'ego Balboy, z którym filadelfijski pięściarz stoczył trzy pojedynki, w tym jeden za zamkniętymi drzwiami? Apollo zawsze ze swoich walk – i jednocześnie swojego życia – robił wielkie, pełne przepychu, widowisko. Show miało być mocne, jak uderzenia jego pięści. Adonis Johnson (Michael B. Jordan) jest zupełnie inny; nie próbuje nikomu imponować, nie szuka rozgłosu wokół swojej osoby, chce się tylko bić – miejsce, czas i przeciwnik nie mają żadnego znaczenia. Twarda bania i zaciśnięte pięści. Donnie nawet nie posługuje się nazwiskiem swojego ojca – Creed, którego nigdy nie miał okazji poznać. Gdy Apollo padł martwy na ringu z ręki Ivana Drago, Adonis jeszcze się nie urodził. Zresztą przez pierwsze lata życia nie wiedział, kto jest jego ojcem, wszak był owocem jednego z romansów mistrza. Dopiero w późnych latach 90. – po śmierci matki i licznych wycieczkach po poprawczakach – został adoptowany przez... Mary Anne Creed (Phylicia Rashad), wdowę po Apollu.


„Creed” w podtytule ma sformułowanie „Narodziny legendy”, jednak właściwsze byłyby słowa „Pożegnanie legendy”. I chociaż Rocky Balboa jest tym razem wyłącznie bohaterem drugoplanowym, to właśnie postać wykreowana przez Sylvestra Stallone'a nadaje ton tej opowieści. Poza tym, to doskonała rola urodzonego w 1946 roku aktora – Stallone jako Rocky jest w swoim żywiole, po prostu bawi się tą kreacją, a przy okazji rozwesela widzów swoim poczuciem humoru. One-linery z jego ust padają równie często, co kiedyś ciosy.


Rocky Balboa zasługiwał na takie pożegnanie, bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że Sly tym obrazem definitywnie żegna się z postacią "Włoskiego Ogiera". Ale zostawia godnego następcę w postaci Adonisa Creeda – jak autentycznie jest napisana ta postać! W bohaterze kreowanym przez Michaela B. Jordana jest jednocześnie gniew, jak i strach przed tym, jakie nazwisko nosi i z jakim dziedzictwem musi się zmierzyć. "Baby Creed" jeszcze pojawi się na ekranach kin, zobaczycie.


„Creed: Narodziny legendy” to kino najlepszego sortu, które się świetnie ogląda, chociaż całość mocno gra na sentymentach do „Rocky'ego”. Wciągająca historia, charyzmatyczni bohaterowie, doskonale napisane dialogi i wyborny montaż – to składniki, z których Ryan Coogler stworzył bardzo dobry i solidny film. Ciężko nakręcić produkcję, którą chciałoby się obejrzeć więcej niż raz, a reprezentantowi Oakland ta szuka się udała.

TV - http://yoy.tv/
Facebook - https://www.facebook.com/yoytv
Google+ - https://plus.google.com/+YoyTv
Youtube - http://www.youtube.com/c/YoyTv

poniedziałek, 17 października 2016

Recenzja Strzelec (Shooter) - yoy.tv

Bob Lee Swagger jest strzelcem wyborowym, który odszedł ze służby. Zaszył się gdzieś na odludziu, by być jak najdalej od świata, który go zbrzydził. Jednak i tam go odnalazł jego przełożony pułkownik Isaac Johnson. Okazuje się, że Swagger jest jedynym człowiekiem, który może unieszkodliwić innego snajpera mającego zamiar zastrzelić prezydenta USA. Mimo wewnętrznego oporu były żołnierz zgadza się na udział w akcji. Jednak do zamachu dochodzi - ginie towarzyszący prezydentowi afrykański dyplomata - a oskarżonym okazuje się oczywiście Swagger. Teraz nie tylko musi umknąć pościgowi, ale także odnaleźć prawdziwego zabójcę i wyjaśnić motywy jego działania…


Nie ma co ukrywać: "Strzelec" nie powala oryginalnym scenariuszem. Wytrawny kinoman już po pierwszych pięciu minutach będzie w stanie rozszyfrować właściwie wszystkie elementy układanki. Ale to tylko pozorna słabość - Fuqua w mistrzowski sposób bawi się schematami tego typu filmów i można być pewnym, że - jak u Czechowa - pokazana na początku strzelba (tym razem z superprecyzyjnym optycznym celownikiem) wypali w ostatnim akcie. Dodatkową wartością jest Mark Wahlberg, który doskonale pasuje do takich ról: jest prosty (w dobrym tego słowa znaczeniu) i przekonujący. W dalszych rolach Danny Glover i urokliwa Kate Mara, którą telewidzowie powinni pamiętać ze znakomitej roli w serialu "House of Cards".

TV - http://yoy.tv/
Facebook - https://www.facebook.com/yoytv
Google+ - https://plus.google.com/+YoyTv
Youtube - http://www.youtube.com/c/YoyTv

sobota, 15 października 2016

Recenzja Purpurowe rzeki (Les rivières pourpres) - yoy.tv

Doświadczony policjant z Paryża i jego młodszy kolega po fachu próbują wspólnie rozwiązać dwie makabryczne zagadki.


Doświadczony paryski detektyw Pierre Niemans (Jean Reno) zostaje wysłany do niewielkiej miejscowości w Alpach, by rozwiązać zagadkę niezwykłego morderstwa. Ofiarą padł wykładowca miejscowego uniwersytetu, jego ciało znaleziono nagie i straszliwie okaleczone na szczycie pobliskiej góry. W tej samej miejscowości o pokolenie młodszy inspektor Max Kerkerian (Vincent Cassel) zajmuje się dwiema sprawami: zbezczeszczeniem grobu oraz wyjaśnianiem, kto przez 15 lat więził w niewielkiej komórce córkę miejscowej zakonnicy. W tak małej miejscowości drogi dwóch policjantów szybko się krzyżują, a wkrótce też okazuje się, że prawdopodobnie oba śledztwa mają wspólny wątek. Łączą więc siły, jednak rozwiązanie zagadek nie będzie ani łatwe, ani bezpieczne.


„Purpurowe rzeki” to filmowa adaptacja thrillera Jean-Christophe’a Grangé’a. Znakomicie napisany, utrzymany w mrocznej konwencji przywodzącej na myśl „Milczenie owiec”, błyskawicznie stał się literackim bestsellerem. Jednak w ekranizacji, którą nakręcił Matthieu Kassovitz czegoś zabrakło. Pojawiły się domysły, że producenci wymusili na nim mocniejsze zaakcentowanie postaci obu detektywów. Jednak ten akurat reżyser jest osobą wystarczająco niezależną, by nie dać sobą kierować.Odnoszę raczej wrażenie, że po wielkim sukcesie znakomitej „Nienawiści” (1995) Kassovitz postanowił pójść w kierunku ostrych thrillerów z silnym wątkiem psychotycznym. Nakręcona w Hollywood z gwiazdorską obsadą – w rolach głównych Halle Berry, Penelope Cruz i Robert Downey Jr. – rozczarowująca „Gothika” (2003) rozgrywa się w szpitalu psychiatrycznym. Z kolei „Babylon A.D.” (2008) to erudycyjny, przesiąknięty dziwną melancholią, ale i też zahaczający o pretensjonalność thriller science fiction. I w tym kontekście „Purpurowe rzeki” okazują się swoistą wprawką gatunkową, zresztą dużo lepszą od filmów późniejszych. Zawdzięczają to niezłemu scenariuszowi opartemu na doskonałym pierwowzorze literackim. W efekcie ogląda się „Purpurowe rzeki” dobrze, na brak wszelkich atrakcji nie można narzekać, ale znający książkę będą czuć niedosyt. Wielbiciele „Nienawiści” zresztą również.

TV - http://yoy.tv/
Facebook - https://www.facebook.com/yoytv
Google+ - https://plus.google.com/+YoyTv
Youtube - http://www.youtube.com/c/YoyTv

czwartek, 13 października 2016

Recenzja Druhny (Bridesmaids) - yoy.tv

O tym że film ma to Coś świadczą po dwie nominacje do Oscarów, Złotych Globów i nagród BAFTY.


Annie i Lil są przyjaciółkami od dzieciństwa i wspierają się nawzajem w życiowych dolach i niedolach. Kiedy Lil wreszcie oświadcza się jej chłopak, jasne jest, że główną druhną na jej weselu będzie Annie. Przygotowań do urządzenia wieczoru panieńskiego nie ułatwia Annie fakt, że zostaje zwolniona z pracy, współlokatorzy proponują jej wyprowadzkę, cyniczny i egoistyczny Ted, z którym się spotyka, jest z nią tylko dla seksu, a na domiar złego w paradę zaczyna jej wchodzić piękna jak z żurnala i obrzydliwie bogata Helen – nowa przyjaciółka Lil.


Pierwsze pół godziny filmu przynosi powiew pozytywnego rozczarowania (wszystkim tym, którzy z nieufnością podchodzą do amerykańskich komedii). Bohaterki są sympatyczne, mówią nie od rzeczy, czasem z nutą melancholijnego humoru, cechującego zwłaszcza tych, którym akurat w życiu nie do śmiechu. Następne półtorej godziny to jazda w dół i w górę. A ściślej mówiąc ostro w dół – wątek zatrucia pokarmowego i oblężenia łazienki luksusowego salonu sukien ślubnych zakończonego tragedią na drodze – i lekko w górę – sceny z sympatycznym, oszczędnym w słowach gliną obdarzonym trzeźwym rozsądkiem i ciepłym, złośliwym poczuciem humoru. Bardzo szkoda, że tak zepsuto kilkoma scenami (lot samolotem – zupełnie bez polotu, obrażenie klientki sklepu jubilerskiego) ten nieźle zapowiadający się jako ciepła, lekka historia film. W dodatku niektóre sceny niepotrzebnie rozwleczono, skutkiem czego, mimo że film trwa dwie godziny, zabrakło czasu na należyte zamknięcie głównych wątków i zrobiono to w pośpiechu.

TV - http://yoy.tv/
Facebook - https://www.facebook.com/yoytv
Google+ - https://plus.google.com/+YoyTv
Youtube - http://www.youtube.com/c/YoyTv

wtorek, 11 października 2016

Recenzja Zejście 2 (The Descent: Part 2) - yoy.tv

Akcja filmu zaczyna się dokładnie w miejscu, w którym kończy się „jedynka”. Sarah, jedyna z grupy ocalonych eksploratorek jaskiń, które zostały zaatakowane pod ziemią przez krwiożercze człekokształtne stwory, wydostaje się na powierzchnię. Jest w szoku, nie pamięta, co się wydarzyło. Odnajdują ją ratownicy poszukujący zaginionych dziewczyn. Teraz wspólnie z nimi Sarah wyruszy do feralnej jaskini, by odnaleźć przyjaciółki. Dopiero w mrocznych czeluściach przypomni sobie, kto zamieszkuje podziemne korytarze…


Co prawda film Jona Harrisa (to fabularny debiut tego uznanego montażysty) już nie zaskoczy nas, jeśli chodzi o tajemniczych mieszkańców jaskini i w zasadzie powiela to, co oglądaliśmy w oryginale, ale mimo to „Zejście 2” broni się jako horror i nawet jeśli ktoś nie widział pierwszej części to nic nie szkodzi. Szybko odnajdzie się w brrr mrocznych u klaustrofobicznych korytarzach. Film trzyma w napięciu, jest odpowiednio krwawy, czasem nawet makabryczny. Dla mnie osobiście największe laury powinien zebrać operator za wykreowanie rzeczywistości która zarówno nas pociąga (piękno jaskiń jest niezaprzeczalne!) jak i przeraża. Duże brawa należą się nie tylko ze wykreowanie klimatu wszechobecnego zagrożenia, ale za walory sensualne, działające na nasze zmysły, za stworzenie poczucia, że mamy ochotę po obejrzeniu filmu zaczerpnąć świeżego powietrza, bo czujemy na skórze błoto, w płucach stęchłe powietrze, a w mięśniach zakwasy od czołgania się. Podobnie jak w pierwszej części zaskakujące jest, że ludzie w ekstremalnej sytuacji stają się o wiele gorsi – również dla siebie – niż żądne mięsa potwory… Duże brawa należą się aktorom, właśnie za to przekonanie nas co do koncepcji reżysera. Sprawnie zrobione kino grozy, które z przyjemnością zobaczy każdy fan tego gatunku.

TV - http://yoy.tv/
Facebook - https://www.facebook.com/yoytv
Google+ - https://plus.google.com/+YoyTv
Youtube - http://www.youtube.com/c/YoyTv

niedziela, 9 października 2016

Recenzja Snajper (American Sniper) yoy.tv

Tytułowy „Snajper” to Chris Kyle, chłopak z Teksasu, który wstąpił do marines, a podczas kolejnych czterech zmian w Iraku zapracował na miano legendy armii. Za jego głowę irakijscy rebelianci i Al-Kaida wyznaczyli rekordową nagrodę.


Chris Kyle urodził się w Teksasie. Wychowano go na twardego, nieco naiwnego mężczyznę o ugruntowanych zasadach moralnych: zawsze pomagaj słabszym. Chris założył rodzinę, karierę zawodową związał z armią. Osiągał świetne wyniki w strzelaniu, został więc wysłany do Iraku jako snajper mający ubezpieczać kolegów w czasie patroli i misji. Jego celność i skuteczność stały się wręcz legendarne, irakijscy bojownicy i Al-Kaida wyznaczyły za jego głowę ogromne nagrody. Chris starał się być dobrym żołnierzem, ale i dobrym ojcem i mężem, a to okazało się niełatwe…


Dla Amerykanów Chris Kyle to bohater: prosty chłopak, typ szeryfa, broniący słabszych i wolności, walczący za ojczyznę, poświęcający życie. Dla Irakijczyków to zabójca, który zlikwidował patrząc przez snajperską lunetę ponad 250 ich rodaków (choć Pentagon potwierdził tylko 160 ofiar na koncie Kyle’a)… Reżyser Clint Eastwood co prawda pokazał nam na ekranie człowieka z krwi i kości, na początku naiwnego, potem coraz bardziej zgorzkniałego, rozumiejącego, że nie uwolni się już od wojny w swojej głowie, próbującego ratować swój związek, ale mimo wszystko podział na dobrych i złych jest wyraźny i pokazany wyłącznie z amerykańskiej perspektywy, co może drażnić. Jeśli portret USA jako szeryfa narodów nam nie przeszkadza (na szczęście on też nie jest tylko lukrowy i podlano go odrobiną goryczy), będziemy w napięciu śledzić losy głównego bohatera do samego finału – film zrealizowano najprostszymi sposobami, bez udziwnień, znakomicie poprowadzono aktorów (rewelacyjny Bradley Cooper w roli Kyle’a!), zadbano o kilka świetnie zmontowanych sekwencji (walka podczas burzy piaskowej), jest nawet wątek snajperskiego pojedynku przypominający nieco rywalizację z „Wroga u bram”. Ogląda się to znakomicie, „Snajper” zdobył zresztą aż 6 nominacji do Oscarów (w tym za najlepszy film, za scenariusz adaptowany i dla najlepszego aktora pierwszoplanowego – wspomniany Cooper) i otrzymał jedną ze statuetek (montaż dźwięku). Mocne męskie kino w starym stylu.

TV - http://yoy.tv/
Facebook - https://www.facebook.com/yoytv
Google+ - https://plus.google.com/+YoyTv
Youtube - http://www.youtube.com/c/YoyTv

piątek, 7 października 2016

Recenzja Godzilla - yoy.tv

W najnowszej wersji „Godzilli” gigantyczny jaszczur wyrusza na bój z potworem będącym po części tworem szalonych naukowców. Stawką starcia jest nie tylko panowanie na lądzie i w wodzie, ale i istnienie ludzkiej rasy.


W latach 50. Godzillę podobno unicestwiono przy użyciu broni jądrowej. Kilkadziesiąt lat później naukowcy na Filipinach znaleźli szkielet innego gigantycznego gada. Mijają kolejne lata. Do Japonii przyjeżdża porucznik Ford Brody, którego ojciec oskarżany jest o włamanie się na teren byłej elektrowni atomowej, w której niegdyś zginęła jego żona. Ojciec wyznaje Fordowi, że śmierć matki nie była przypadkiem ani efektem awarii wskutek trzęsienia ziemi – na terenie elektrowni prowadzono badania nad tajemniczym potworem i projekt wymknął się spod kontroli. Ford odkryje, że słowa ojca są prawdą, a badania wciąż trwają. Wkrótce potem obiekt badań niosąc śmierć i zniszczenie wydostanie się na wolność…


To całkiem inny film od swego imiennika w reżyserii Rolanda Emmericha z roku 1998. Reżyser Gareth Edwards nie potraktował legendarnego gada jako stworzenia-demolki. Jego Godzilla to uosobienie pierwotnej siły natury, która zabija i niszczy nie z powodu złośliwości czy widzimisię – walczy o przetrwanie, poluje, ma instynkt łowcy. Nie jest w żaden sposób upersonifikowany, to drapieżne zwierzę. Jeśli dodamy do tego ponurą scenografię metropolii spowitej chmurami dymu, oparami, rozżarzonej pożarami, otrzymamy obrazki niczym z końca ery dinozaurów: olbrzymie potwory walczą z sobą, a świat płonie. Ludzie są tylko dodatkiem, mogłoby ich nie być, nie liczą się w tej walce. Trzeba przyznać, że sceny pogrążającego się w chaosie, mroku i ogniu miasta, w którym potworów widać tylko fragmenty lub tylko słychać ich głosy (Edwards stara się wzorem „Szczęk” Spielberga pokazywać zwierzęta jak najdyskretniej) robią przytłaczające wrażenie! Od strony wizualnej to mistrzostwo świata (film kosztował aż 160 milionów dolarów!). Problem tkwi w postaciach, potraktowanych albo po macoszemu, albo pokazanych jak papierowe ludziki – ten film zdecydowanie trzyma się na efektach i gadach, a nie na dialogach i psychologicznej głębi ludzkich bohaterów.

TV - http://yoy.tv/
Facebook - https://www.facebook.com/yoytv
Google+ - https://plus.google.com/+YoyTv
Youtube - http://www.youtube.com/c/YoyTv

środa, 5 października 2016

Recenzja Rob Roy - yoy.tv

Rok 1713. Rob pożycza od markiza pieniądze pod zastaw ziemi. Pożyczka zostaje skradziona. Za darowanie długu Rob ma złożyć fałszywe oświadczenie przeciwko księciu. Gdy odmawia, zostaje ogłoszony banitą.


Początek XVIII wieku, Szkocja. Rob Roy (Liam Neesen), właściciel ziemski, postanawia pożyczyć od swego protektora, markiza Montrose’a (John Hurt) dużą sumę pieniędzy na zakup bydła, które pozwoli jemu i jego ziomkom przetrwać zimę. W wyniku spisku pieniądze zostają skradzione przez przebywającego na dworze Montrose'a Cunninghama (Tim Roth). W zamian za odroczenie spłaty Montrose proponuje Royowi świadczenie przeciw jego politycznemu przeciwnikowi. Dumny Szkot odmawia, ściągając na siebie gniew angielskiego arystokraty. Przeciw ukrywającemu się w górach Rob Royowi wysyła armię, na czele której staje Cunningham. Rozpoczyna się wojna...


Scenariusz oparto na powieści Waltera Scotta, zresztą legenda o dzielnym szkockim góralu żywa jest w Szkocji do dziś. Powstał film z wartką akcją, doborową obsadą (Tim Roth za rolę nikczemnego Cunninghama nominowany był do Oskara, dodatkowo Jessica Lange), zapierającymi dech w piersiach widokami Szkocji oraz inspirowaną szkockim folklorem muzyką autorstwa Cartera Burnwella.

TV - http://yoy.tv/
Facebook - https://www.facebook.com/yoytv
Google+ - https://plus.google.com/+YoyTv
Youtube - http://www.youtube.com/c/YoyTv

poniedziałek, 3 października 2016

Recenzja Django (Django Unchained) - yoy.tv

Tarantino nawet książkę telefoniczną sfilmowałby w fascynujący sposób, a w jego rękach materiał wyjściowy okazałby się prawdopodobnie pełnokrwistym i niemal gotowym scenariuszem filmowym.


Tutaj nie musiał aż tak kombinować, a w dodatku trudno powiedzieć, żeby nie trzymał się faktów. Tarantino, czyni swoim bohaterem czarnoskórego niewolnika a potem rewolwerowca, Django, który na pozór pasuje do westernu jak pieść do nosa. Ale tylko pozornie, bo jeśli wierzyć źródłom historycznym statystycznie co trzeci kowboj na Dzikim Zachodzie był czarnoskóry. Po wojnie secesyjnej, podobnie jak biali i oni wyjeżdżali na Zachód. Ten fakt jednak wymazano z pamięci historycznej, wykreślając tym samym jedną nację z mitologii Dzikiego Zachodu. Nota bene do tego tematu nawiązywał już 20 lat temu Mario Van Peebles w westernie „Posse – opowieść o Jessse Lee”, uczyniwszy swym bohaterem właśnie czarnoskórego, który w kowbojskim kapeluszu i z coltem w dłoni wymierza sprawiedliwość.


Tarantino okazał się więc wyjątkowo „historyczny’ i… w swoim żywiole, bo western to gatunek do którego nawiązuje bardzo często w swoich filmach, nawet gdy dzieją się współcześnie. Tym razem zabiera nas do Ameryki. Parę lat przed wojną secesyjną. Łowca nagród Niemiec, dr King Schultz wykupuje z rąk oprawców czarnoskórego niewolnika Django, który może mu pomóc w identyfikacji następnych ściganych – braci Brittle. Po zabiciu bandziorów Schultz, będący pod wrażeniem swego nowego towarzysza proponuje Django, już jako wolny człowiek pracował wraz z nim jako łowca nagród. Django zgadza się, ale tylko do czasu gdy będzie go stać na wykupienie z niewoli jego żony, Broomhildy, sprzedanej do majątku okrutnego Candiego. Schultz zgadza się pomóc przyjacielowi uwolnić jego ukochaną.


Fabułą oczywiście nie uwzględnia wszystkich tarantinowksich smaczków: jak choćby ten że ukochana Django czarnoskóra Brunhilda ma na nazwisko von… Że największym rasistą w Candylandzie jest czarny majordomus ( w genialnej interpretacji Samuela L. Jacksona), że właściciel posiadłości niczym Hamlet, trzymając czaszkę sługi w dłoni rozprawia o różnicach rasowych. Tarantino kocha kino i to widać w każdym jego filmie, a tę jego miłość doceniają widzowie, którzy w lot łapią niuanse, rozpoznają cytaty filmowe, tropią nawiązania, czytają tarantinowskie metafory i orientują się w artystycznych plagiatach. A co u Tarantino chyba równie ważne co specyficzny styl to, to że u niego nie ma nudnej postaci, wszystkie mają charakter, osobowość a jeśli brakuje im obu tych zalet ich nijakość czy głupota jest podniesiona do takiego poziomu, który nieodparcie bawi.


Tak jak nie ma źle napisanej postaci, tak nie znajdziemy u Tarantino źle zagranej roli. Tak jest i w Django. Jamie Foxx w roli tytułowej jest wiarygodny zarówno w łachmanach niewolnika, kiczowatym błękitnej liberii lokaja, jak i w stroju rewolwerowca. Oscar dla Christopha Waltza (Schultz) może i należał mu się bardziej za rolę w „Bękartach wojny”, ale równie bezbłędnie zagrał w Django brutalnego, pozbawionego skrupułów zabójcę o idealistycznej duszy romantyka, kryjącej się za poczuciem humoru i lekkim cynizmem. Leonardo DiCaprio, jako właściciel Candylandu to dandysowate królewiątko, łase na wszystko co przerwie jego znudzenie życiem i spowoduje przyrost adrenaliny. No i znów coś co dla Tarantino charakterystyczne, aktorskie wykopaliska, czyli angażowanie do epizodów dawnych aktorskich legend. W tym wypadku to zapomniany już całkiem Don Johnson czy Franco Nero, tytułowy „Django” z filmu z 1966.


Dobre filmy „kurczą się” w oglądaniu i fakt, że „Django” przykuwa nas do fotela na 2 i pół godziny czujemy dopiero po trudnościach z rozprostowaniem kości. Zaskakujący, przykuwający uwagę, ze znakomitymi dialogami, ze scenami, które porażają dramatyzmem czy przemocą i takimi, w czasie których chichotamy jak opętańcy – taki jest właśnie nowy Tarantino. Tylko patrzeć!

TV - http://yoy.tv/
Facebook - https://www.facebook.com/yoytv
Google+ - https://plus.google.com/+YoyTv
Youtube - http://www.youtube.com/c/YoyTv

sobota, 1 października 2016

Recenzja Kac Vegas (The Hangover) - yoy.tv

Czterech kolegów wyrusza do Las Vegas, by świętować wieczór kawalerski jednego z nich. Rano budzą się w hotelu z ogromnym kacem i uświadamiają sobie, że niczego nie pamiętają.


Chyba wszyscy lubimy się śmiać, więc komedie należą do najpopularniejszych gatunków filmowych. Jest to jednak spory problem dla producentów, gdyż owa popularność powoduje także powolną degenerację gatunku - coraz trudniej o oryginalny pomysł i scenariusz. A jeśli już się trafi, trzeba go jeszcze umieć odpowiednio wykorzystać, czyli trafnie obsadzić i dobrze nakręcić, co jak wiadomo nie jest takie łatwe. A jednak twórcom "Kac Vegas" to się udało.


Pomysł wyjściowy jest banalnie prosty: za dwa dni Doug (Justin Bartha) żeni się z Tracy (Sasha Barrese). Zabiera więc swoich dwóch kumpli, Phila (Bradley Cooper) i Stu (Ed Helms) oraz brata Tracy Alana (Zach Galifianakis) na wieczór kawalerski do Las Vegas. Następnego dnia Phil, Stu i Alan budzą się w hotelowym apartamencie z gigantycznym kacem i równie gigantyczną dziurą w pamięci. Pan młody zniknął, w pokoju płacze niemowlak, a łazienkę okupuje żywy tygrys. Pada zwyczajowe w takich sytuacjach pytanie "WTF?" (które w cenzuralny sposób można przetłumaczyć jako "ale o co chodzi?") i panowie podejmują próbę rekonstrukcji wydarzeń ostatniej nocy…


Wiem, wiem - to nie jest komedia wysokich lotów i trzeba lubić tego typu humor, który czasami zalatuję męską szatnią po treningu. I choć wielbiciele błyskotliwych dowcipów w stylu Woody’ego Allena mogą się poczuć zawiedzeni, jednak Todd Phillips jest doświadczonym specjalistą od jazdy po bandzie i rozrywkę, którą proponuje, można śmiało określić jako wysokiej jakości produkt klasy B. A Złoty Glob w kategorii najlepsza komedia lub musical to potwierdza.

TV - http://yoy.tv/
Facebook - https://www.facebook.com/yoytv
Google+ - https://plus.google.com/+YoyTv
Youtube - http://www.youtube.com/c/YoyTv