czwartek, 5 listopada 2015

Recenzja Captain America: Pierwsze starcie (Captain America: The First Avenger) - yoy.tv

 Marvela zabawy z herosami ciąg dalszy. Ekranizacja przygód Kapitana Ameryki nastręczała miłośnikom komiksów chyba najwięcej zmartwień. Włodarze „Domu Pomysłów” uczą się jednak na błędach innych, z żelazną konsekwencją tworząc kasowe blockbustery, które nie tylko są przyjemną dla oka rozrywką, ale stanowią esencję kina gatunkowego, jakim bez wątpienia jest superhero movie.


Kapitan Ameryka jest ikoną mocno zakorzenioną w amerykańskiej popkulturze. Dziecko duetu Jack Kirby i Joe Simon przyszło na świat w 1941 roku i mimo, że mit postaci obrósł sporą warstwą kurzu, nikt nie wyobrażałby sobie grupy Avengers bez jej lidera. Tym bardziej zadanie powołania do życia filmowego Rogersa nie należało do najłatwiejszych. Jednak ostatnie produkcje Marvela doskonale pokazują, że decydenci z komiksowej wytwórni swój plan wysokobudżetowych produkcji mają skrupulatnie rozpisany. Fakt ten cieszy niezmiernie w obliczu poprzedniej ekranizacji przygód Kapitana, której inaczej niż katastrofą nazwać nie można.


Lwia część obrazu rozgrywa się podczas II wojny światowej, w trakcie przygotowań Stanów Zjednoczonych do zadania decydującego ciosu nazistom. Młodzi Amerykanie tłumnie zaciągają się do wojska, aby wspomóc skąpaną w ogniu i krwi Europę. Jednym z nich jest Steve Rogers - aparycją w niczym nieprzypominający żołnierza. Wychudzony astmatyk po raz kolejny zostaje odrzucony podczas rekrutacji.


Jednak w niepozornym mikrusie drzemie wielkie serce i wewnętrzna moc, której nie da się porównać z siłą mięśni. Te cechy charaktery dostrzega w nim Abraham Erskine – naukowiec stojący za wojskowym projektem zwanym „odrodzenie”. W jego oczach Rogers jest wymarzonym kandydatem do przyjęcia serum superżołnierza. Zwinny, silny, szybki stanie się idealną bronią w walce z nieprzewidywalnym wrogiem jakim jest Hydra oraz stojący na jej czele Johann Schmidt. Opętany manią wielkości Red Skull wierzy, że okiełznał iście boską moc, dzięki której rzuci na kolana cały świat. Nikt i nic nie jest w stanie go powstrzymać.


Na usta same cisną się słowa, że Marvelowi ponownie się udało. Z dotychczasowych herosów, którym udało się zadebiutować na celuloidzie, Kapitan Ameryka jest postacią najmniej ciekawą, pozbawioną złożonej osobowości, tak nieskazitelną, że aż nudną. Mimo to autorzy sprytnie uniknęli pułapki, jaką byłaby ekranizacja gloryfikująca do granic możliwości ucieleśnienie wszelkich cnót oraz ociekająca patriotyczną tandetą.


„Captain America: Pierwsze starcie” to miłe zaskoczenie na miarę pierwszego „Iron Mana”. Bez nachalnego epatowania patosem, za to zbalansowane połączenie kina przygodowego, romansu, humoru i akcji, okraszone solidnymi kreacjami. Warto obejrzeć, a czas spędzony na seansie nie będzie stracony. Tradycyjnie po napisach Marvel zostawił dla wytrwałych widzów dodatkową scenę.

TV - http://yoy.tv/
Facebook - https://www.facebook.com/yoytv
Google+ - https://plus.google.com/+YoyTv
Youtube - http://www.youtube.com/c/YoyTv

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz